Ostatni tydzień wakacji, pomimo, że początkowo zapowiadał się jako czas rodzinnego wyjazdu, spędziliśmy w domu.
Nie zawsze wszystko układa się w życiu, tak jakbyśmy chcieli, nie zawsze udaje nam się zrealizować nasze cele, nawet jeśli dotyczące one celu podróży wakacyjnej. Może za rok, bardziej przychylne wiatry będą dla nas wiać…. czas pokaże.
W związku z wolnym czasem, postanowiliśmy z dziecmi pojechać do zoo do Wrocławia. Bez mamy, tylko tata i trójka moich rojbrów.
Naszym celem było wrocławskie Afrykarium, a więc jedyne na świecie oceanarium poświęcone wyłącznie faunie Afryki.
Pomysł nieco szalony, ze względu na fakt, że miejsce to dziennie odwiedza średnio 2.5 tysiąca osób, a przy moich skarbach wymagający ode mnie 3 par oczu i uszu oraz cierpliwości do potęgi trzeciej …. hahaha
Zwiedzanie zaczęliśmy od zakupu waty cukrowej. Kto pamięta ją z młodości, zrozumie grzech jej zakupu dla swoich pociech. Przez 15 minut, była cisza, spokój i błogie wyrazy twarzy. Co prawda, chwile te zakończyły się brudnymi rękoma, które wszyscy chcieli wytrzeć w moje spodnie, ale cóż, takie uroki bycia tatą.
Sam budynek Afrykarium robi wrażenie na zwiedzających. Porównanie do Arki Noego, do mnie nie trafia, ale bryła jak najbardziej ciekawa.
Po wejściu do budynku, rzeczywiście można poczuć się jak w Afryce, przynajmniej gdy w parnym pomieszczeniu, trójka moich szkrabów chciała wejść mi na ręce, aby zobaczyć żółwie.
Będąc w trzecim rzędzie oglądających, będąc w pomieszczeniu, w którym panowała wysoka temperatura, każdy chciał się wspiąć do góry. Ratunek przyszedł dla mnie ze strony wbudowanych aparatów fotograficznych w telefonie córki i tablecie syna. Po sugestii, by sami zrobili zdjęcia, niekoniecznie żółwi, ale tego, co dla nich ciekawe, wesoła gromadka rozpierzchła się wokół, a mi pozostało ich łapanie wzrokiem i za koszulki, by zachować choć pozory panowania nad sytuacją.
Pomysłowość moich szkrabów ujawnila się w pełnej krasie podczas wykonywania zdjęć rybom. Po wykonaniu kilku, zauważyli oni, że robiąc zdjęcie z odległości, w szybie akwarium odbijają się postaci ludzkie, Wiec zaczęli przykładać aparat i tablet bezpośrednio do szyby. Zdjęcia tak wykonane, nie cechowały już odbicia sylwetek przechodniów w szybie oddzielającym nas od fotografowanych okazów.
Dosc zabawne były momenty, w których dzieci robiły zdjęcia plaszczkom, które ze względu na szybkość przemieszczania się, trudno im było uchwycić w kadrze.
Płaszczki, to ryby blisko spokrewnione z rekinami, których nazwa pochodzi od spłaszczonego ciała i zlecających się z tulowiem płetw. Co ciekawe spośród opisanych ponad 500 gatunków, występują takie, których wymiary osiągają 5 metrów długości i 9 rozpiętości skrzydeł.
Przedstawiciele tego gatunku, zwanego diabłem morskim, osiągają wagę aż 1.5 tony. U wielu gatunków ogon zakończony jest kolcem jadowym. Jak niebezpieczna jest to broń tych zwierząt, niech świadczą okoliczności śmierci znanego australijskiego przyrodnika i prezentera telewizyjnego Steve Irwin. Atak płaszczki doprowadził do przebicia klatki i serca podróżnika przez ogończ z haczykami. Motyw serca towarzyszy mi na każdy kroku 🙂 Powtarzając za klasykiem: „Przypadek?” :-))))
Spore wrażenie zrobiła na mnie cześć Afrykarium poświęcona położonej w sercu Afryki kotlinie Konga, którą porastają lasy tropikalne na obszarze 3 milionów kilometrów kwadratowych. Ten, nazywany zielonym piekłem obszar groźny, niedostepny i słabo zaludniony.
W lasach żyją jadowite gatunki węży, trujące rośliny, liczne gatunki dzikich zwierząt. Ocenia się, że Kotlinę Konga zamieszkuje 400 gatunków ptaków, żyrafy, bawoły, antylopy i ponad 1000 gatunków ryb.
Na mojej najmłodszej córeczce największe wyrażenie zrobiły oczywiście nosorożce. Ci roślinożerni giganci, których długość ciała osiąga Ok 3.5 metra, a masa 0,8-1,4 t, żyją średnio 30–35 lat. Mimo swego masywnego wyglądu nosorożec czarny biega dość szybko osiagając prędkość nawet 50 km/h.
Zwiedzanie Afrykarium zakończyliśmy oczywiście kolejną nagrodą, tym razem była to chwila z lizakiem :/)
Dodaj komentarz