Poprzez zaangażowanie zawodowe mam, niestety, mało czasu dla swoich dzieci. Przyznaje to z przykrością, ale czas jaki mam dla nich ogranicza się do weekendów, które pragniemy spędzać razem, uprawiając sporty i chodząc na wspólne obiady. Nota bene czasem myślę, że żadne pieniądze z konsultacji nie zrekompensują mi czas stracony, gdy moje dzieciaki dorastają. Taka przykra proza życia lekarza….
Jednakże lubię przyglądać się postępom dzieci w dziedzinie sportu, a potem słyszeć o ich zaangażowaniu lub jego braku, słyszeć w ich głosie radość, zawód czy zadowolenie, gdy relacjonują mi swoje przeżycia.
Tym bardziej cieszyłem sie na pomysł wspólnego spędzenia wolnego czasu w okresie okolosylwestrowym, gdy na 5 dni udało nam sie wyrwać rodzinnie na narty. Na myśl, że spędzę ten czas z dziećmi lub raczej obok nich (7 i 8 latki mają już swoje zainteresowania i nie zawsze dopuszczają do wszystkiego tatę, 😂) odczuwałem dreszczyk emocji.
Długa i trochę męcząca podróż dała nam się we znaki, ale sprawiła ze słuchając razem autobookowej wersji „Dzieci z Bulerbyn” byliśmy szczęśliwi. 😍 Razem przeżywaliśmy każdy z rozdziałów, śmiejąc sie i komentując wydarzenia tam opisane. Była to dla mnie swoistego rodzaju podróż w krainę dzieciństwa.
Ale podróż to dopiero początek….
To co najpiękniejsze to wspólne zjazdy narciarskie. Po śniadaniu, dojeżdżałyśmy na stok autem i tam każde dzieci musiało same dźwigać narty na stok. To było mega urocze. Ich poświęcenie połączone z zaangażowaniem i udręczeniem….
Jak jechaliśmy, pierwszy raz, krzesełkami na „Niedźwiedzia” w Spindlerowym Młynie nie zapomnę słów mego syna, wypowiadanych bardzo poważnie, wraz z tym jak krzesełkami przemieszkalismy sie na coraz wyższe partie góry: „Ten niedźwiedź jest naprawdę groźny….niedźwiedź, że aż strach ….”
Mimo, że jestem typem indywidualisty i lubię sam zjeżdżać ze stoku, odkryłem radość nauki dzieci. Po pierwsze krzyczałem wciąż, że „super im idzie” 😀 Byli z tego bardzo dumni ( gdy jedziemy na stokach Malty, w Poznaniu, powtarzam te słowa im dość często i mój synek zawsze liczy, ile razy to wypowiedziałem w jego kierunku).
Tym razem korygując ich styl jazdy i chwaląc na głos za każdym razem, zrozumiałem jak wiele znaczą dla ich słowa ojca.
Podczas tego wyjazdu, dotarło do mnie, jak wiele słowa uznania z mej strony, znaczą dla mego syna. Jak on był szczęśliwy za każdym razem gdy go pochwaliłem, widziałem to w jego ruchach, gestach, postawie na stołu. Odczuwałem też jak przeżywał me słowa, gdy wspólnie jechaliśmy wyciągiem orczykowym w górnej partii stoku i relacjonował mi wszystko z zapałem oczekując na moją opinię.
Pomyślałem wówczas, że każdy z nas, ojców swoich synów, powinien wspierać ich i utwierdzać w najmniejszym ruchu i działaniu, by dodać im otuchy i zapału….tak potrzebnego młodym….
Dodaj komentarz